Spoglądając na zniszczone stronice historii świata,

Nie dostrzeżemy sensu istnienia.
Wiedząc, jaką ścieżką podążają ludzie przegrani,
Bo zwycięscy rozpłyną się w ogniach nuklearnych.
Krzycząc o pomstę do martwego nieba,
Gdyż Bóg odejdzie na zawsze.
Żyjąc w martwym świecie na padlinie - nie ziemi,
Bo glebę zastąpi krew Twego druha.
Konając samotnie na cywilizacji gruzach,
Gdzie rozszarpią Nas szaleńcze kruki i wrony...

Prolog: 35 798 dzień - wstęp do apokalipsy

Z RAPORTU BADANIA AKTYWNOŚCI MARTWYCH PRZY PKiN DNIA 3 LIPCA 2125 ROKU (35798 DZIEŃ PORAŻKI)

LOKALIZACJA: Pałac Kultury i Nauki w Warszawie od strony Parku Świętokrzyskiego
ZWIADOWCY: Mira Ostrowska, Katarzyna Walewska 
ZAGROŻENIA: brak w polu widzenia; nie wykryte przez sprzęt
SIEDLISKA: najbliższe w Parku Mirowskim i Ogrodzie Saskim
UWAGI KOŃCOWE: brak 
RAPORTUJĄCY: Mira Ostrowska 

    Minęły dokładnie dwie godziny, odkąd burzowe chmury nadciągnęły nad Warszawę, a rzęsisty deszcz zamienił Park Świętokrzyskiego w cuchnące bagno. Pomimo, że nie znajdowały się tam żadne większe bajora, park ten z większym upodobaniem niż inne miejsca miejskiej ciszy i relaksu stawał się gigantycznym jeziorem, zalewając piwnice stojącego nieopodal symbolu stolicy oraz biegnące tuż przy nim ulice i nowe trakty. Odór padliny i zwierzęcych odchodów zazwyczaj unoszący ponad drzewa ustał na moment spłukany przez krople deszczu, jednak razem z nim poczęły spływać szerokimi strumieniami wszelkie materialne świństwa, które powoli odpływały wraz z wodą w dalsze rejony Śródmieścia. 
    Przy brzegu jednej z rzeczek na niewielkiej, usypanej z badziewia, plaży stała zakapturzona dziewczyna, która co chwila podnosiła wzrok to przed siebie - na park, to w górę - na przegniły, blaszany dach. Blacha zaskrzypiała niebezpiecznie, lecz się nie ruszyła z miejsca, jedynie sypnęła rdzą w oczy dziewczyny w momencie, gdy ta na nią spojrzała. Jęknęła poirytowana i złapawszy się za twarz zaczęła szybko przemywać oczy śliną. Zdyszana, otarła policzki z łez, pociągnęła nosem i wróciła do pisania na tablecie.
    – Aż tak bardzo wzruszyłaś się widokiem tonącego w strugach deszczu parku? – Ciemnowłosa, krępa dziewczyna, niższa o pół głowy od swojej koleżanki oparła się nonszalancko o wymalowaną graffiti ścianę i spojrzała pełnym złośliwości wzrokiem na towarzyszkę.
    – Spierdalaj.
    – Oj, no nie gniewaj się Mirka, kochanie ty moje. Przecież wiesz, że tylko stroję sobie żarty. Wiesz o tym, prawda?
    Odpowiedziało jej dudnienie deszczu o blachę pod którą stały. Brunetka już miała odejść, kiedy usłyszała za sobą głos Miry.
    – Zastanawia mnie, dlaczego zawsze mi przydzielają takie gówniary jak ty.
    – Od razu gówniary. Gówno masz tam. - Walka wskazała palcem na rozpościerający się przed nimi nieduży Park Świętokrzyskiego. - A teraz nawet spływa tu do nas. Jeśli chcesz możesz sobie pomacać...- przerwała w połowie zdania, widząc wzrok Miry.
   – Tym razem przegięłaś Walka. Będziesz sprzątała kible w obozie! - warknęła Mira i z irytacją schowała niewielki komputer do podziurawionego, zielonego plecaka. 
    – Jasne, zanim dojdziemy, przejdzie ci! Gdybyś była na tyle odważna, to rzuciłabyś we mnie tym świństwem, które wszędzie tu pływa!
   – Marnowanie czasu na takiego bachora - mruknęła Mira. Przykucnęła i jeszcze dokładnie przejrzała zawartość plecaka. Upewniwszy, że wszystko jest na swoim miejscu, wstała i spojrzała na nastolatkę. – Ruszamy i nie wydzieraj się tak, jak to robiłaś, gdy tu szłyśmy.
    – Idziemy?! Teraz?! Nie możemy tego przeczekać. Dwie sekundy na tym pieprzonym deszczu i będziemy wyglądać jak to bagno...
   – Uważaj, bo zaraz ja cię pieprznę! Idziemy i bez dyskusji! - Mira odwrócił się napięcie i odbezpieczywszy swój karabin wyszła spod dachu. Nagłe uderzenie deszczu o mało nie zwaliło jej z nóg, lecz pewnie ruszyła do przodu brodząc w błotnistej drodze. Za sobą słyszała głośne człapanie Walki i ciche przekleństwa rzucane w jej stronę, ale puściła je mimo uszu, w tej chwili liczył się jedynie bezpieczny powrót do obozu i przedstawienie raportu dowódcy. Przeszła wzdłuż północnej ściany Pałacu Kultury i Nauki i stanęła na krawędzi trzystu metrowego leja.
    – Zawsze mnie zastanawiało, kto miał tak chujowego cela - odezwała się Walka po dość długiej wewnętrznej walce. Krater rozpościerał się od teatru Palladium po drugiej stronie ulicy, a kończył się parę metrów przed wejściem do Pałacu, tym samym niszcząc fragment ulicy Marszałkowskiej i cały plac rozpościerający się niegdyś przed nim.
    – Też się nad tym kiedyś zastanawiałam - mruknęła Mira i ruszyła wzdłuż krawędzi na drugą stronę, a Walka, nie chcąc zostać w tyle, pospieszyła za nią. Powoli szły wydeptaną ścieżką między gruzami.  Był to jeden z częściej używanych traktów, nie tylko przez przeciwstawne obozy i przybyszów z zewnątrz, ale wszelakich istot: od zmutowanych zwierząt zaczynając na zombie kończąc, tym samym chodzili po niej nie tylko żywi, ale i martwi. Dlatego też nie należała ona do nadzwyczaj bezpiecznych, aczkolwiek niegdyś powiadano, że bywały drogi jeszcze gorsze... ale mało kto przejmował się słowami, które padły przed 35798 dniem. Każdy szanujący się obywatel nowego świata nie badał publicznie świata, który już zniknął, bo to ubliżało wszystkim, którzy walczyli za ten nowy ziemski padół, zaś nowy ziemski padół nie był na tyle zły, aby człowiek nie potrafił się do niego dostosować, więc nie można było o nim mówić źle. I pomimo tego, że nowy ziemski padół obecnie zamieniał się w nowe ziemskie bagno, nikt głośno się nie uskarżał, choć zdawałoby się, że w promieniu paru kilometrów są tylko dwie żywe dusze i tysiące martwych.
    Deszcz przybrał na sile. Warszawa została okryta tą szarą kurtyną zamazującą wszelkie kształty, wbijając się niemiłosiernie w głowę dziewczyn. Strugi wody spływające z ich łachmanów niknęły w wartkich rzekach płynących między ich stopami, by potem w  deszczowym huku cicho zniknąć w otchłani leja. Zgliszcza wieżowców, przy każdym kolejnym kroku wyłaniały się spod woalki niczym mroczne widma i wrzynały się poszarpanymi dachami w bure niebo, tak, że nie sposób było odróżnić jedno od drugiego, zaś przypalone ich ściany obejmowały horyzont zamykając go na kształt pułapki. Z każdą minutą niebo ciemniało, a cały obraz warszawskiego Śródmieścia dusił się pod coraz grubszą kurtyną, drapacze wrzynały się boleśniej w nieboskłon, a ściany zaciskały mocniej widnokrąg. W momencie, gdy dziewczyny postawiły stopę po drugiej stronie ulicy, niebo rozdarł piorun, a niedługo potem od ruin odbił się huk uderzenia. Walka podniosła głowę, aby przyjrzeć się rozjaśnionemu niebo, lecz nim zareagowała, świat znów objął mrok. 
    – Nie stój tak! - Mira rzuciła w stronę nastolatki. Stanęła przy ścianie; czekając aż Walka ją dogoni otarła mokrą twarz i bacznie rozejrzała się w około wypatrując podejrzanych kształtów, ale wszystko obecnie było szarą masą. Pokręciła głowę z rezygnacją i ruszyła za dziewczyna, gdy ta ją minęła i razem skręciły na zawaloną gruzami ulicę Świętokrzyską. Nie różniła się ona niczym szczególnym od innych zawalonych gruzami ulic Świętokrzyskich w pozostałych regionach Polski. Obecnie odcinała się ona od reszty tym, że była to ulica Świętokrzyska w Warszawie, a nie w Krakowie, nie mniej jednak obydwie wyglądały nieporównywalnie gorzej od reszty przecznic. Dziewczyny jak  zawsze omiotły szybkim spojrzeniem znany im krajobraz. Nie dostrzegając w strugach deszczu niczego podejrzanego ruszyły tuż przy budynku na zachód w stronę Wisły. Mira, nerwowo przecierała oczy, jednak dodatkowe światła błyskawic kompletnie ją dezorientowały. Przemoczone do granic możliwości ubranie ciążyły jej na ciele, a karabin wyślizgiwał jej się z rąk. Zerknęła na nastolatkę człapającą tuż przed jej nosem. Walka nie wyglądała z tej perspektywy na szczególnie szczęśliwą z życia, ale z godnie z zasadą siedziała cicho. Mira szybko podeszła do niej i złapała ją za ramię. Nastolatka podskoczyła jak oparzona i z całej siły zamachnęła się pięścią.
    – Kurwa mać! Walka, ogarnij się! - Mira złapała się za szczękę i spojrzała spode łba na zszokowaną nastolatkę. Bojowy nastrój dziewczyny nagle opadł widząc swoją omyłkę. Cofnęła się dwa kroki. Rozluźniła pięści i zwiesiła ręce po bokach ciała.
     – Przepraszam... już myślałam... w sumie sama nie wiem, co myślałam - odparła ze skruchą Walka.
    – No właśnie! Ty kurwa nigdy nie myślisz! - Mira oparła się rękoma o kolana i wzięła parę uspokajających wdechów.  - Zamierzakurwa...
     Dziewczyna na powrót złapała się za szczękę. Wściekła podeszła do Walki i popchnęła ją w stronę najbliższego budynku. Walka otwarła stare, ledwo wiszące na zawiasach drzwi i już zamierzała postawić nogę w przejściu i wepchała się przed nią Mira.
     – Ranga dziecko. Powinnaś już dawno się nauczyć, że starsi rangą wchodzą pierwsi.
    Walka nic nie odparła i czekając, aż Mira ją minie, weszła za nią i zamknęła ociężałe drzwi. Dziewczyny spowiła ciemność, miejscami rozświetlana błyskawicami widocznymi zza pustych okien i dziur w dachu. 
    – Przejdziemy labiryntem budynków. Obyśmy miały szczęście i nikogo nie spotkały przez te półtora kilometra. – Mira zrzuciła z głowy ociężały kaptur, oswobadzając krótkie, blond włosy. Walka jedynie pokiwała głową i zabrała się za wyciskanie wody z włosów i ubrań; przycupnęła przy ścianie i wyciągnąwszy butelkę z wodą, wypiła parę łyków, po czym rzuciła ją Mirze.
    – Jak tam szczęka?

    – Zamknij się. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
    – Jesteśmy tu kurwa tylko we dwie! - warknęła Walka.
   Mira rzuciła jej wyzywające spojrzenie, gdy nagły hałas postawił je na równe nogi. Rozejrzały się dookoła, ale otaczała je tylko pusta przestrzeń zniszczonego budynku.
    – Zaczyna nam odwalać, dobrze o tym wiesz. Pewnie deszcz rozwala wyższe piętra. – Nastolatka na powrót klapnęła na tyłek i spojrzał z politowaniem na Mirę; po krótkiej chwili napięcia powrócił do niej dobry humor. 

    – Albo plamista szuka pożywienia. Rusz dupę, nie powinno tu nas być.
Walka przekręciła oczami i spojrzała na blondynkę z szokiem na twarzy.
   – Co ty kurwa nie powiesz?! Przez te wasze dzikie nauki z Anką siedzę w tym bagnie po uszy. Kiedyś mówili, że blondynki, nie grzeszą inteligencją, może starzy naszych pradziadów nie byli całkiem pomyleni?
     – Walka! Pierwsza zasada...
    – Tak, tak, wiem. Nie mówimy, nie piszemy, nie myślimy o dziadach pradziadach z przed... który dzisiaj mamy? 3 lipca? Sprzed 35 798 dnia porażki, dobrze liczę? Ech, nie rozumiem po co ta cała propaganda? Przecież nie wykreślimy historii, ona jest. Mira znam Cię, nie sądzę, żebyś od zawsze biła pokłony tym ciulatym postulatom, no błagam. Po chuj to wymyślili? I jaki chuj to wymyślił? Wiesz może?
     Mira zmarszczyła brwi. Już chciała rzucić jakąś komendą, aby tamta małolata się zamknęła. Ale tamta małolata się nie myli. Rozpięła szara kurtkę i zajrzała jeszcze raz do torby. Komputer był na swoim miejscu, nieprzemoczony. Plecak dalej zdawał egzamin, choć wyglądaj jakby przeżył trzy wojny, a nie jedną. Przejrzała swój tandetny raport i już chciała wyłączyć ekran, gdy Walka nagle krzyknęła nad jej głową:
      – Czy ty napisałaś Katarzyna Walewska?! Mira, czy ja do kurwy nędzy wyglądam na Katarzynę Walewską?!
     – Wyglądasz jak gówno z Uralu. Nie doczepiaj się do mojego raportu. Jeśli zostaniesz zwiadowcą, sama będziesz mogła pisać te gówna. - Mira ostateczni wrzuciła z powrotem komputer i zamknęła plecak. – Deszcz już trochę ustał. Idziemy, zanim przejdziemy te ruiny już będzie po tej całej burzy.
     – Jak co?!
     – Idziemy! – Mira zarzuciła plecak i ruszyła w stronę ciemniejącej dziury w ścianie.  
    – Ale siebie wpisałaś jako Mira, a nie Mirosława! Gdzie tu kurwa sprawiedliwość?! - Walka pobiegła za blondynką i przeszła przez dziurę w ścianie do drugiej kamienicy.
    – Nie ma jej od prawie 100 lat - blondynka rzuciła zza pleców. - A teraz zamknij się. Nikt nas nie może zauważyć. 
    – Jesteś naiwna, skoro sądzisz, że nikt nas nie zauważył.
    – Z twoją drącą się mordą? Na pewno. Stul pysk i idziemy.
    – Ja pierdole, mam ochotę strzelić sobie w łeb przy tobie. Na początku mam wrażenie, że da się z tobą pogadać, a za dwie sekundy rzucasz tyloma kurwami, że nawet burdele są wstanie ci pozazdrościć.
    Wściekła Mira przystanęła i odwróciła się do Walki:
    – Po pierwsze: powiedziałam stul pysk, a po drugie: skąd wiesz ile kurew mają w burdelach?
    – A po trzecie?
    – Stul pysk.
    Walka przekręciła oczami i rzuciła nieme przekleństwa w stronę Miry, ale ma głos już się nie odezwała. Przeszły przez podziurawiony budynek, aż weszły przez kolejną wyrwę w ścianie do kolejnej kamienicy. Przez dłuższą chwilę szły ciszy zagłuszanej jedynie głośnym skapywaniem deszczu na gruzy i hukiem błyskawic oddalającej się burzy. Walka spojrzała w górę na przesuwające się chmury. Dachu prawie nie było, pozostało parę przegniłych belek; to samo było z kolejnymi kondygnacjami - piętra praktycznie nie istniały, zaś z góry wisiały zardzewiałe czy też przegniły materiały, które niegdyś stanowiły zabudowę. Nastolatka wróciła na ziemię by nie zgubić Miry, gdy stanęła w bezruchu. Zmarszczyła brwi i już chciała zaśmiać się ze swojej głupoty, ale na powrót zrzedła jej mina. Przez zamglony wzrok widziała odchodzącą Mirę, ale nie była wstanie wydobyć z siebie głosu. Jak w transie ponownie spojrzała w górę. Nic tam nie było. Jedynie zniszczony budynek, taki sam od kilkunastu już lat, a jednak była pewna, że widziała przemykający cień. I nie był to martwy cień. Była to żywa istota - ludzka istota. Rozejrzała się wokoło, ale tylko pomruki minionej burzy zdało się słyszeć jak echo stąpania butów oddalającej Miry, ale w pewnym momencie i one ustały.
    – Walka! Co cię tak wmurowało? Rusz dupę! Fresków Anioła tam nie zobaczysz! - warknęła wściekła Mira. Walka spojrzała na Mirę z szeroko rozszerzonymi oczami, a tamta jak na wariatkę i jak zawsze z przekleństwem na ustach ruszyła w jej stronę. - Czy ja cię kurwa muszę zawsze popychać żebyś szła?
     – Mirosława...
    Blondynka stanęła jak wryta.
    – Ja, ja chciałam... - przerwała na moment i spojrzała w punkt nad Mirą. - I gdzie kurwa sprawiedliwość...
     – WALKA! - krzyknęła przerażona Mira. Paroma susami pokonała odległość jaką dzieliła ja od nastolatki. Bez zastanowienia rzuciła karabin za ziemię i padając na kolana, złapała upadającą dziewczynę. Na jej wilgotnym czole zionęła czarna otchłań, biegnąca daleko w głąb w jej mózgu i prześwitująca po drugiej stronie czaszki. Ciemna krew niespokojnie pieniła się, po czym wypłynęła pełzając z wolna ku szeroko otwartym oczom trupa, spoglądającym tępo na przesuwające się w górze niebo. Szarpany oddech Miry mieszał się z jej przekleństwami. Potrząsnęła dziewczyną. Nie otrzymała odpowiedzi. Głowa nastolatki trzęsła się w rytm drgań, w jaki wprawiał w jej ciało szloch Miry, a ręce zjechały na gruzy, szeroko rozpościerając ramiona. - Walka, kurwa mać! Ty suko jebana, obudź się!
     Mira złapała głowę Walki, wtem gwałtownie odskoczyła. Trup zjechał z jej nóg na brudną ziemię. Jak potylica zbrukała jej dłonie, tak teraz krew Walki skapywała martwo na gruzy. Podnosiła głowę ze swoich rąk na ciało i tak w kółko, aż zacisnęła je w pięści. Zerknęła na swój karabin. Leżał niedaleko, a ona wciąż żyła. Zamrugała oczami. Świadomość wielu godzin morderczych treningów nagle ją ocuciła. Skoczyła w stronę karabinu. Automatycznie położyła palec na spuście, obróciła się i strzelała na oślep. Wydała z siebie dziki okrzyk ni to tryumfu, ni to wściekłości. Huk pocisków odbijał się od pustych ścian, niosąc dźwięki daleko poza granice Śródmieścia, a puste łuski grały na ostrych kawałkach betonu. Jeden strzał różnił się od reszty. I zakończył serię pozostałych. Ręka Miry automatycznie opadła, pociski odbiły się od posadzki, aż cichy szczek pustego magazynka zakończył hałas. Postać Miry zachwiała się z szokiem na twarzy, a z czoła popłynęła stróżka krwi rzucając jej jestestwo w ciemność. Mira padła martwa na ziemię.
    – Nie ma litości w tym świecie nicości. – Ciche echo odbiło się kojąco od ścian po całym harmiderze, jaki wcześniej trwał. Dziwny szelest dobiegł z góry, aż nagle z kawałka pierwszej kondygnacji zeskoczyła wysoka, przyodziana w czerń postać. Kobieta założyła na plecy karabin snajperski i przykucnąwszy przy ciałach, napisała na podłodze jedno słowo, by potem wstać, ominąwszy ciała i lekkim krokiem ruszyć w stronę wyjścia. W tym samym momencie deszcz ustał na dobre, zaś słońce delikatnie prześwitywało zza chmur i  nieśmiało rozświetliło wnętrze ruin warszawskiego Śródmieścia.
     Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy