Spoglądając na zniszczone stronice historii świata,

Nie dostrzeżemy sensu istnienia.
Wiedząc, jaką ścieżką podążają ludzie przegrani,
Bo zwycięscy rozpłyną się w ogniach nuklearnych.
Krzycząc o pomstę do martwego nieba,
Gdyż Bóg odejdzie na zawsze.
Żyjąc w martwym świecie na padlinie - nie ziemi,
Bo glebę zastąpi krew Twego druha.
Konając samotnie na cywilizacji gruzach,
Gdzie rozszarpią Nas szaleńcze kruki i wrony...

Rozdział II: 35 799 dzień - raporty i szczury

35 799 dzień
LOKALIZACJA: Wybrzeże Kościuszkowskie przy moście Świętokrzyskim, główny obóz Batalionu Syren Warszawskich, Warszawa
STATUS: brak zagrożenia, pod kontrolą rządu
CZAS: 4 lipca 2125 10:04:37
NR IDENTYFIKACYJNY: eXrp 46

Artur stanął w przejściu i jednym kiwnięciem głowy nakazał dwóm chłopcom natychmiast się wynosić. Poły namiotu opadły, a w środku zapanowała ciemność. Przez moment stał i gapił się tępym wzrokiem przed siebie, aż jego oczy przywykły do panującego mroku. Płomyki w zabrudzonych lampach naftowych, stojących wrogach namiotu, delikatnie kołysały się ledwo zarysowując kontury przedmiotów szwendających się po całym klepisku. W końcu jego wzrok padł na wielki worek przygniatający skrzypiący, metalowy stół. Podszedł do niego i zajrzał do środka. Z wielkim wkurwem na twarzy zrzucił go ze stołu i przy okazji kopnął gdy przechodził obok niego. Ominął wielkie skrzynie z bronią i podnosząc ciężką kotarę obok nich, wszedł do kolejnego, mniejszego pomieszczenia. Niedbale rzucił czytnik na swoje prowizoryczne łóżko, ściągnął podkoszulek i rzucił się na posłanie. Miał dosyć tego pierdolonego dnia, choć dopiero co się zaczął. Był głodny. I wkurwiony, o tak. Już dawno nie czuł w sobie takiego gniewu. Ostatnim razem gdy miał ochotę na kogoś wylać kubeł gówna, miał ze dwadzieścia siedem lat, ciągle pieprzył się ze swoją ówczesną dziewczyną i chodził na polowania. Tak, chodził na polowania i czerpał z tego przyjemność równą przyjemności płynącej z seksu, a bywały momenty, że nawet większą. Mimo to ciąg wielu niekontrolowanych wypadków spowodował, że coraz częściej zaczął się kisić we własnym namiocie, aż dotrwał do obecnego momentu swojego, jak to określał przy bardziej zaufanych ludziach, "nędznego życia", kiedy przez trzy czwarte dnia siedział w swojej oazie spokoju lub, jak określali to inni, w swojej pustelni. Nie mniej przez cały okres jego nawracania się na introwertyzm, nie było momentu, który zatrzymałby jego upadek w tę gorzką ciemnicę samotności, aż do dzisiaj. 
– I coś kurwa zrobił, Arturze, ty pierdolony kutasie – mruknął do siebie przewracając się na plecy. Spojrzał na materiał sklepienia gdzie w bardziej przeżartych przez robale miejscach na wskroś przechodziły promienie słońca rozświetlając w granicach swojego światła latające drobinki kurzu. Artur przyglądał się im przez chwilę, jednak nie potrafił zachwycić się tym widokiem. Wszystko co widział było dla niego brzydkie. I o ironio, wszystko właśnie takie było. Był pierdolonym realistą, ale bardziej skrajnych pojęć względem tego, które określało Artura, ludzkość już nie znała, a ci, którzy gdzieś o nich przeczytali nie mieli prawa o nim rozmawiać głośno. Jednak mężczyzna nie zamierzał zajmować się rewolucją na gruzach świata, którą właśnie zniszczyła rewolucja, czy też wojna. Obecnie te dwa pojęcia nie wiele się różniły. Mimo to niekiedy rozmyślał o nich, czy też o innych pojęciach, które dzisiaj były wręcz zbędne, a kiedyś określały cały ludzkie życie. Tak więc ludzkość odrzuciła zło, a wraz z nim wszystkie skrajności, zamieniano je na rzeczy dobre i nowe, a tam gdzie nie potrafiła dać niczego w zamian, pozostawiała puste miejsca. I na przykład pojęcie pesymizmu i optymizmu zostało odrzucone jak jakiś przestarzały postulat filozoficzny i aby upewnić się, że nikt do niego nie powróci ośmieszyła go jak tylko się dało, dla pewności zatopiła w szambie i postawiła tabliczkę: Wstęp wzbroniony, grozi śmiercią. A że wszytko było w ruinie, żaden wędrowiec nie dostrzegł różnicy w jednym dodatkowym dole pełen gówna, choć topiły się tam wszystkie filary poprzedniego świata. W ten sposób ludzkość niezauważenie zapomniała o swojej przeszłości, która, (po raz drugi) o ironio, stanowiła podstawę teraźniejszości. Właśnie tego typu rozmyślania często przechodziły przez, teraz już mocno zszargany, umysł Artura. Myślał, ale po trzydziestu latach nie potrafił dojść do ostatecznej konkluzji, która wreszcie zamknęłaby te przeklęte, w jego mniemaniu, myśli. 
Sięgnął ręką na skrzynię gdzie leżała srebrna papierośnica jego ojca, choć bliższym określeniem byłoby powiedzenia, że była to papierośnica w kolorze srebra. Wyciągnął jednego papierosa, zapalił i mocno się zaciągnął. W porównaniu z poprzednimi fajkami te były prawdziwe, w rurce był prawdziwy tytoń, a nie jakieś zioła z ogródka, które bardziej wzmacniały organizm niż szkodziły w porównaniu ze swoimi poprzedniczkami. Nikt nie uprawiał tytoniu, bo ludzkość nie miała do tego środków, dlatego zaczęto palić inne rośliny. I nikt się na to nie uskarżał, bo...
– Każdy szanujący się obywatel nowego świata nie badał publicznie świata, który już zniknął, bo to ubliżało wszystkim, którzy walczyli za ten nowy ziemski padół. Zaś nowy ziemski padół nie był na tyle zły, aby człowiek nie potrafił się do niego dostosować, więc nie można było o nim mówić źle – wyrecytował Artur między kolejnymi zaciągnięciami się. Nareszcie się odprężył. Czuł jak drażniący dym wypełnia mu płuca, a widmo chorobliwej śmierci gdzieś przemyka między wątłymi promieniami światła. Muszę przestać palić, przeszło mu przez myśl. Kiedyś palił okazjonalnie, jednak i to zdarzało się bardzo rzadko, dlatego miał w zwyczaju mówić, ze nie pali w ogóle. Palisz już całe dwa lata, kutasie, kolejna myśl przeszyła mu umysł i wtedy spojrzał nieufnie na trzymany w palcach papieros.
– Kurwa – zaklął na cały głos i zgasił fajkę w popielniczce. Chwila uniesienia od razu prysła, a podły nastrój od razu zarzucił na niego swoją pelerynę. Spoglądał na niedokończonego papierosa, ale ostatecznie odwrócił wzrok i sięgnął po czytnik. Włączył urządzenie przyciskiem z boku, a szaro-niebieskie światło rozświetliło mu twarz, nadając jej trupi wyraz. Podłożył sobie jakąś prowizoryczną poduszkę pod głowę i zaczął czytać. Miesiąc dopiero co się rozpoczął, więc raport nie było wiele, mimo to już pojawiły się pierwsze opóźnienia. Niektóre z nich, które miały zostać przekazane Ance wieczorem, pojawiły się w rejestrze zaledwie dzisiaj rano przed całą konfrontacją jego, Grudzińskiego i Franckiewicz. Standardowo jak to bywa od wielu już miesięcy w Solcu nic się nie dzieje, w Śródmieściu Południowym zauważono zmożoną aktywność Mokotów przy granicy, jakby bali się, że zamierzamy ich zaatakować, ale to też już było wiadome od, Artur chwilę się zastanowił, parę tygodni. Przy Wiśle też nic ciekawego. Spojrzał na centrum. Jak tłumaczyła mu Anka, brakowało jednego raportu i to dość niecodziennego. Dziewczyny miały sprawdzić teren jedynie wokół ledwo stojącego Pałacu Kultury i Nauki i jak dotąd nie wróciły. Która godzina, przeszło mu przez myśl. Pewnie już grubo po dziesiątej, pewnie szukają Anki, ale ktoś od razu skierowałby je do niego, Anka na pewno już o to zadbała. W takim razie jeszcze nie wróciły. Ja pierdolę, co one się tak guzdrzą? Wszyscy wiedzą, że Martwi nie wychylają się w Śródmieściu, o dziwo nauczyły się, że na naszych terenach nie pożyją zbyt długo, albo raczej... pożyją trochę dłużej aż nie wykitują przy eksperymentach. Wrócił do sprawdzania reszty raportów. Za Wisłą budowano barykady, jak na rewolucję, na Starej dalej z wody wyskakują Martwi i łapią jakiegoś nieuważnego i ogółem chyba mało kto chce tam chodzić na zwiady, zaśmiał się w duchu. Północne tereny Zachodniej były nadal spokojne. Raportów z rozpoznania z dalszych terenów również nie było zbyt wiele, a i same informacje też były dość marne. Niektórzy nadal nie wrócili, choć wyruszyli na początku czerwca. Przejrzał pobieżnie ubiegły miesiąc, ale nie znalazł w nim nic ciekawego. Nie wiedzieć czemu kliknął folder z maja, ale tam również nie znalazł niczego ciekawego, raporty były podobne do tych  czerwca. 
– Dlaczego jest tak cicho? – mruknął do siebie i zaczął przeglądać jeszcze wcześniejsze miesiące, ale i tam nie było zbyt wiele różnic, jedynie parę pojedynczych ataków wygłodniałych Martwych, kilka plamistych i... kruki. Cisnął czytnikiem gdzieś przed siebie i wygodnie się rozłożył i bynajmniej nie był w dobrym nastroju. Podły humor, choć już miał wrażenie, że gdzieś się ulotnił powrócił i to ze zdwojoną siłą i co dziwne czuł jak jego bokserki zrobiły się ciaśniejsze. Podnieciłeś się raportami, Arturze Jabłoński, te słowa wyryły mu się w umyśle tak silnie, że wręcz widział je przed oczami. Ty kutasie, podniecają się raporty, idź się utop w Wiśle. Choć dobrze wiedział, że coś innego było tego powodem, ale nie chciał się przyznać do tego przed samym sobą.  Nagle wyskoczył z łóżka, ubrał się, wziął pieprzony czytnik, komputer czy co to było i wyszedł. Z przekleństwem na ustach stanął w półkroku i z jakąś morderczą fascynacją, kątem oka zerknął na leżący na środku namiotu worek. Chwycił go i wręcz wybiegł ze swej ciemnicy. Słońce werżnęło mu się w oczy z taką siłą, że o mało znowu nie wpadł do środka. Przetarł palcami obolałe gałki i poszedł na oślep przed siebie, bardziej pamiętając drogę niż ją widząc. Wpadł do namiotu Karszewskiego tak nagle, że tamten już sięgał po spluwę.
– Kurwa, Artur. Wystraszyłeś mnie.– Michał Karszewski, uważany za wysokiego, mimo to i tak był o pół głowy niższy od Jabłońskiego, miał ciemnobrązowe, postrzępione włosy, oliwkowe oczy i mocno opaloną skóra, która postarzała go o jakieś 5 lat, mimo, że od Artura był młodszy o 2. Zlustrował uważnie swojego kumpla i zmarszczył z niepokojem krzaczaste brwi. Artur Jabłoński nie wyglądał najlepiej, ba wyglądał jakby miał zaraz zarżnąć siekierą każdego kto nieprawidłowo odpowie na jego pytania. – Wyglądasz jakbyś wdepnął w gówno kruka, co się stało?
Artur bez słowa rzucił mu na biurko czytnik z raportami. Michał, zwany Wróblem już miał go wziąć do ręki, kiedy w ostatniej chwili odskoczył z palcami, a czytnik został przygniecioną nieznaną zawartością worka-niespodzianki, któremu w jakże miłych okolicznościach, podarowała Anka.
¬ Ee.. co to jest?
– Mógłbym zapytać cie o to samo.
Wróbel niepewnie zerknął do środka. Odwrócił twarz z grymasem i złapał się na nos.
– Po co ci martwe szczury Arturze? – Zaledwie dziewiętnastoletni chłopak, Karol, pomocnik Wróbla i początkujący zwiadowca z zaciekawieniem spojrzał na mężczyzn, którzy jeden miał ochotę go zabić i wrzucić truchło do worka, a drugi wywalić od razu worek zanim udusi się smrodem. Nie trudno się domyślić, którym z nich był Arturem. Karol spojrzał niepewnie na jednego i drugiego widząc, że niepotrzebnie się odzywał, lecz jego ciekawska natura dała za wygraną, jak zwykle zresztą. Zrobił z usta wąską kreskę, złapał skrzynkę z bronią, stojącą przy stole i jak przyszedł, tak szybko się zmył z pola rażenia oczu Artura.
– Chłopie, postradałeś rozum w tej swojej pustelni czy jak?!
– Nie rozumiem pytania Karczewski. Z tego co ja wiem to Franckiewicz postanowiła mnie obdarować oto takim prezentem. W tej chwili jest zajęta. Doszedłem do wniosku, że może otrzymam wyjaśnienia od jej grupy ... raportujących.
Wróbel rozszerzył oczy w szoku, a jego ręka bezwładnie opadła na dół.
– Postradałeś rozum w tej swojej pustelni. – Mężczyzna pokiwał głową, dziwiąc się jednocześnie, że jest wstanie to zrobić. Odniósł wrażenie, że paraliż zawładnął całym jego ciałem i jakimś niezrozumiałym sposobem jeszcze stoi na dwóch nogach.
– Wróbel pow...
– Posłuchaj mnie Artur. Nie wiem o co się pożarłeś... znowu... z Anką, choć obiło mi się o uszy to i owo z dzisiejszego poranka... – Artur spojrzał na Michała spode łba.–  Ale, do jasnej cholery, ogarnij się! Siedzisz sobie tam u siebie, to sobie siedź, ale te twoje odpały ostatnio robią się coraz gorsze. 
Wróbel sięgnął za siebie po krzesło i klapnął na nie bez ostrzeżenia, a drewno zaskrzypiało z dezaprobatą. Mężczyzna machnął ręką, aby tamten też usiadł, jednak Jabłoński jedynie oparł się dłońmi o blat stołu.
– Przeginasz stary. Mówię to jak kumpel do kumpla, przeginasz. Prędzej czy później Ruchacz się dowie, że masz nie równo pod sufitem i wyśle cię nie wiadomo na jakie rubieże. Jeszcze będą ci kazali przerzucać gruz z jednej kupki na drugą.
Artur uniósł brew, ale jego spojrzenie pozostało to samo.
– Taaak., mówię poważnie, w dzisiejszych czasach to, że ciągle musimy coś robić, nie znaczy, że każda czynność jaką wykonujemy ma sens.
– Ciekawy wniosek.
– Co nie? Doszedłem do niego jeszcze zanim zostałem zwiadowcą... i w sumie to był mój pierwszy i ostatni moment, w którym wymyśliłem coś naprawdę sensownego – Michał wybuchnął gromkim śmiechem, a że miał niezłe tłoki pod swoimi żebrami to jego salwa poniosła się jak huk gromu z nieba, poza namiot, gdzie wszyscy zaczęli się rozglądać, a spojrzenia ich jak zwykle trafiły na stojącego Artura. Czemu kurwa nie usiadłeś, kutasie pierdolony, zapytał siebie, ale umysł mu nie odpowiedział, jedynie rzucił przed oczy obraz jakieś rozebranej kurwy z którą się pieprzył... wieki temu. Michał przestał się śmiać z jego rozbrajającego żartu i  z powagą, a nawet z lekkim niepokojem spojrzał na kumpla. – Po prostu zrób coś ze swoim mózgiem, stary, dobra? Wiem, że twój ojciec nieźle ci namiesz...
Wróbel przerwał w połowie widząc, że Artur niebezpiecznie pochyla się do przodu.
– Wiem, że masz trochę inne spojrzenie na świat, ale... to chyba nie jest dobre... przynajmniej tak mi się wydaje. A zresztą, co ja mogę wiedzieć. Nigdy nie byłem zbyt inteligentny. – Wróbel znowu się zaśmiał i od razu umilkł. – Po prostu coś z tym zrób, a co do szczurów. Rano w chuj tych gryzoni latało po obozie, musiała "pożyczyć" od kogoś worek i ci go dała.
– Dzięki za jakże pocieszający wykład. A teraz powiedz mi, gdzie są te dwie spóźnialskie.
– Nienawidzę, gdy tak niespostrzeżenie zmieniasz temat, gorzej niż baba. O kogo ci chodzi?
– Mira i jakaś młoda.
– Aa Ostrowska, spodobałaby ci...
– Za dużo pieprzysz Wróbluś, mówiłem ci już to kiedyś? – Artur usiadł na stoliku i skrzyżował ręce na piersi jak to zawsze miał w zwyczaju gdy rozmawiał o bieżących sprawach, choć obecnie nie było innych oprócz bieżących spraw.
– Wiem... jak jest Anka to mnie upomina, no ale... Co do naszych zwiadowczyń, to tak, nie wróciły, jeszcze.
– Jeszcze. Mógłbyś mi to wytłumaczyć?
– Czasami robisz się upierdliwy jak Ruchacz, nie zamień się w niego. I tym razem mówię to świadomie. I nie wiem co ci mam wytłumaczyć, może być milion powodów dlaczego jeszcze nie wróciły. Wczoraj była ulewa nie pamiętasz? Chyba, że w ogóle nie wychodziłeś z namiotu.
– Po co miałbym dobrowolnie wychodzić z namiotu w trakcie ulewy?
– Dobra, wygrałeś. Wydaje mi się, ze to przez wczorajszą pogodę.
– Ale reszta zameldowała się dzisiaj rano, a dochodzi południe.
– Robisz się naprawdę upierdliwy z tym swoim pedantyzmem. Artur, nie wiem do kurwy nędzy dlaczego ich nie ma. Może od razu poszukały Anki, może przeszły na stronę Martwych...
– Albo na drugą stronę... posłuchaj mnie Wróbel. Z tego co ja wiem to ta pierdolona ulewa, którą się wszyscy zasłaniają jak jakąś pieprzoną tarczą, trwała parę godzin i skoczyła się wczoraj przed zmierzchem, spóźnione raporty przyszły rano o 4. Więc dlaczego jeden raport z zaledwie jednego, małego, pieprzonego miejsca, gdzie wokół niego powinna badać teren jeszcze pięcioosobowa grupa nadal nie jest w rejestrze, kiedy powinien być już od prawie ośmiu godzin!
Wróbel otwarł swoje pełne usta, przy czym wyglądał jak zdziwiona wielka ryba.
– Dlaczego tak się wściekasz o ten jeden pieprzony raport, przecież to i ta był dodatkowy zwiad, aby się upewnić...
Artur pieprznął pięścią o stół. Odgłos uderzenie był jak upadek metalowych części o beton, a wszystkie leżące na stole przedmioty podskoczyły i zagrzechotały.
– Stary... tobie naprawdę odbiło... – Wróbel złapał się za serce i lekko zatoczył się w tył na widok rozżarzonych wściekłością oczu Jabłońskiego, ale szybko znalazł równowagę. Stanął na szeroko rozstawionych nogach i westchnął przeciągle. Dawno nie był w terenie i to źle wpływało na jego serce, choć wszyscy uzdrowiciele, których znajdywała matka zgodnie mówili, że po prostu z jego sercem jest coś nie tak. Po prostu, pomyślał. 
Jabłońki wziął kilka uspokajających oddechów i zerknął za resztę chłopaków wynoszących amunicję. Wszyscy spoglądali na niego z niepokojem. I bardzo dobrze, niech nie myślą, że stary pryk Jabłoński zdziadział i nie będzie ich gnoić jak to robił parę lat temu, uśmiechnął się w duchu. Wyprostował się i spojrzał na Wróbla. 
– Chcę pełne raporty.
– Ee... nie jest głównym, ja nie... Graczyk je ma...
– Dlaczego ten rządowy kutas trzyma łapę na raportach z naszych terenów?
– Ty to naprawdę przespałeś parę miesięcy w tej swojej pustelni... Ruchacz mu dał, jakiś miesiąc temu. Po tym jak Zalewski wykitował...
– Wykitował? Z tego co ja wiem to użarł go Martwy...
Michał "Wróbel" Karszewski spojrzał niepewnie na kumpla po czym podszedł do niego i mruknął mimochodem.
– No właśnie ponoć nie. – I to była już druga wiadomość tego dnia, która została wypowiedziana szeptem. Artur pomasował sobie oczy, które już krzyczały mu w mózgu "wejdź do swojej ciemnicy, tam nie będziemy boleć" i nieświadomie przeczesał ręką nadal dość gęste, brązowe włosy. 
– Pokaz mi ciało, to uwierzę... Dobra, przejdę się do tego palanta Grocha....
– Graczyka – poprawił go Michał.
– Jeden chuj. Tymczasem daj mi znać jeśli one wrócą.
Artur zarzucił na ramię worek i po dłuższym wahaniu zabrał też czytnik z raportami.
– Jasne, Arturze. Jak za dawnych dobrych czasów. Pamiętasz nasze polowanka? – Wróbel uśmiechnął się i udał, że strzela z karabinu snajperskiego.
– Za dużo gadasz Wróbel. – Artur spojrzał na niego i pokręcił głową, ale uśmiechnął się półgębkiem. Co jak co, ale Wróbel zawsze potrafił poprawić humor, choć w sumie nigdy się za bardzo nie starał, ale właśnie może to było powodem jego sukcesu. Jabłoński rzucił śmieciarzowi po drodze worek ze szczurami i ruszył w stronę głównego namiotu. Znowu. Niech ten pierdolony dzień już się skończy, pomyślał.

2 komentarze:

Obserwatorzy