Spoglądając na zniszczone stronice historii świata,

Nie dostrzeżemy sensu istnienia.
Wiedząc, jaką ścieżką podążają ludzie przegrani,
Bo zwycięscy rozpłyną się w ogniach nuklearnych.
Krzycząc o pomstę do martwego nieba,
Gdyż Bóg odejdzie na zawsze.
Żyjąc w martwym świecie na padlinie - nie ziemi,
Bo glebę zastąpi krew Twego druha.
Konając samotnie na cywilizacji gruzach,
Gdzie rozszarpią Nas szaleńcze kruki i wrony...

Rozdział III: 35 799 dzień – odjazd

35 799 dzień
LOKALIZACJA: Wybrzeże Kościuszkowskie przy moście Świętokrzyskim, główny obóz Batalionu Syren Warszawskich, Warszawa
STATUS: brak zagrożenia, pod kontrolą rządu
CZAS: 4 lipca 2125 10:34:21
NR IDENTYFIKACYJNY: eXrp 46

Anka rzuciła plecak na ziemię i spojrzała na resztę kompanów. 
– Za dziesięć minut wszyscy mają być gotowi! 
Trzynaście głów pokiwało głowami i mruknęło coś pod nosem, by po chwili wrócić do przygotowań. Kobieta zerknęła na Józka, swojego drogiego przyjaciela. Choć nie przyznawała się do tego przed sama sobą, był dla niej jak ojciec. Józef Zablewski był jednym z najstarszych ludzi w szeregach czynnych Syren. Niegdyś zasilał patrole zwiadowcze, obecnie był  jednym z transportowców. Na karku miał już prawie sześćdziesiąt dwa lata, ale on nadal żwawo biegał jak niegdysiejsza sarenka. Mimo to ostatnimi czasy zaczął coraz częściej wspominać o emeryturze, ale na razie nic nie wskazywało, aby miał wcielić swoje plany w życie. 
 Mężczyzna uśmiechnął się serdecznie do Anki.
– Proszę, proszę. Dawno się nie widzieliśmy. Co tak bardzo absorbowało twój czas, że nie mogłaś odwiedzić starego pryka Józka?
Anka zaśmiała się i od razu rozluźniła. Obecność starego kumpla dała jej podwójną siłę na szybkie sprzątnięcie w kąt Artura i jego pierdolenia.
– Chyba zapomniałeś kto obecnie stoi na czele Batalionu. 
– Jak zawsze pełna humoru, ale lepiej uważaj – Józek ściszył głos. – Ruchacz może nie tylko wydawać dźwięki, ale i je też słyszeć.
Obydwoje wybuchnęli gromkim śmiechem, na co zwrócili uwagę reszty drużyny. Pospiesznie złapali za swój ekwipunek i zaczęli  go przeglądać.
– Ale mnie nie oszukasz Anno – zagadnął po chwili Sarenka. 
Był jedyną osobą, której pozwalała mówić do siebie pełnym imieniem. Kiedyś byli to również rodzice Artura mimo, że wiele razy prosiła ich, aby zwracali się do niej Anka, lecz tamci nie należeli do  ludzi łatwych w obejściu, dlatego pogodziła się z takim stanem rzeczy, jednak ich synowi już nie dała takiej możliwości. 
Kobieta westchnęła lecz nic na to nie odpowiedziała. Dalej przeglądała zapasy amunicji. Gdy kucharze przynieśli paczki z jedzeniem  jako pierwsza znalazła się przy nich i zaczęła sama rozdawać racje każdemu z członków drużyny, byleby nie móc rozmawiać z Józkiem. Cały czas czuła jego wzrok na sobie. Chyba, że dostajesz już paranoi, pomyślała. Życie w towarzystwie Artura potrafi zmienić wiele stanów rzeczy... i mózgu. Rzuciła każdemu pojemniki z wodą po czym sama zaczęła się pakować.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz mówić teraz. W końcu mamy przed sobą trzy dni na potencjalną śmierć.
Józek poklepał Ankę po ramieniu i wyszedł na prażące słońce, a drużyna podążyła za nim w stronę namiotów trzeciej kompani. Józek i Anka stanęli przed namiotem Zbigniewa 'Zająca' Bartoszewskiego, zaś reszta udała się na miejsce zbiórki przy trzecim składzie.
Kobieta bez zbędnego ociągania weszła do środka i siłą pociągnęła za sobą swojego kompana, łamiąc wszelkie normy zachowania panujące w obecnym świecie. Skoro wparowałam do namiotu Artura to drugi raz też mogę to zrobić, przeszło jej przez myśl. W przeciwieństwie do pokoju, jak zwykli nazywać swoje namioty, Artura, ten zdecydowanie był mniej zagracony i jaśniejszy i zdecydowanie nie śmierdziało w nim stęchlizną. Jedynie zdechłymi wiślańskimi rybami, jednak za często wietrzysz swój pokój, Zajęcza Skórko, pomyślała kobieta. Jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Zająca, którego mina mówiła wszystko na temat jej wtargnięcia i że domyśla się jakiego określenia pozwoliła sobie użyć w jego obecności.
– Zając, mam nadzieję, że wiesz co ta kupa gnoju znowu odjebała.
– Też cię miło widzieć Anka. – Barczysty mężczyzna właśnie właśnie kończył się ubierać. Zlustrował uważnie nieproszonych gości po czym dodał z udawanym spokojem. – Widać, że dzisiaj humor ci dopisuje, zresztą jak zawsze. O, Sarenka! Stary, ze trzy miesiące cię nie widziałem. W jednej chwili myślałem, że już cię jakiś Martwy użarł, ale w końcu ktoś mnie uświadomił, że na ciebie to nawet mucha boi się siąść! 
W pierwszej chwili Józek już chciał odpowiedzieć z entuzjazmem, ale szybko się zreflektował. Jego spojrzenie przykuły zimne oczy Zbigniewa i zasępienie Anki, co nie mogło wróżyć niczego dobrego, miał jedynie nadzieję, że obydwoje pokierują się rozsądkiem, nie emocjami, i szybko zamiotą pod dywan tę dość niefortunną sytuację. 
– Ciebie też dobrze widzieć żywego, Zbigniewie – odparł Sarenka po czym szybko dodał. – Może od razu przejdźmy do tematu transportu.
– Ja wciąż czekam na odpowiedź. Przydzielono mnie – tutaj Anka przewróciła oczami – jako dowódcę drugiej drużyny. Sarenka jest moim pomocnikiem. Jako, że dwójka składa się głównie ze zwiadowców, pomyślałam, że możemy być pierwszą linią.
– Rozumiem. Prawdę mówiąc dobrze się składa, bo mieliśmy problem ze znalezieniem ludzi do patroli. Czwórka nie ma zbyt wielu doświadczonych ludzi, bardziej nadają się na strażników niż tropicieli.
Tropiciele, jak zwykł nazywać Bartoszewski niezwykle uzdolnionych zwiadowców, dla niego samego byli zwykłymi pionkami w grze - ot tak mógł ich rzucić w grupę Martwych, aby siłą dowieść ich odwagi. On sam jednak zwykle był tchórzem i uciekał z dala od zagrożenia, choć dziwnym sposobem miał na swoim koncie parę niezłych zasług dla Batalionu, ale dla większości były zwykłą bujdą. Wszystko to zaowocowało jego własnym kryptonimem, który bynajmniej nie oddawał jego zwinności i szybkości w walce, lecz, ku jego irytacji, w ucieczce. Ludzie nadal potrafią być cyniczni.
– Od kiedy brakuje zwiadowców?! – Józek spojrzał na Zająca z niedowierzaniem, choć gdzieś głęboko w jego umyśle zakiełkowała dość nieprzyjemna myśl, ale spakował ją do pudła i przywalił tysiącem innym pudełek.
– Może ich nie brakuje, ale każdy ma predyspozycje do innych zadań. Aby być transportowcem trzeba mieć oczy dookoła głowy i czujniki wokół ciała inaczej będziesz martwy nim zdasz sobie sprawę, że ktoś nadchodzi. – Zając spojrzał na nich z lekkim rozdrażnieniem, ale to wrażenie zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Czarnowłosy mężczyzna zaczął od niechcenie sprawdzać swój karabin, jakby wszystko to co mówił było na tyle oczywiste, że powinny stać przed nimi dzieci, a nie dorośli ludzie. Jednak nie zniechęciło to jego gości, którzy przyglądali mu się z coraz większym skupieniem. Józek przez chwilę ważył słowa, które do niego dotarły i jak na zawołanie zagotowało się w nim jak nigdy, ale nic  nie odpowiedział. 
– Miejmy nadzieję, że i tym razem pójdzie jak pomaśle, tak jak ostatnio. Szkoda, że Gałka padł, on to miał łeb do handlu. Teraz od roku w Dwójce jest jedno wielkie szambo, nikt nie umie tego ogarnąć. Przynajmniej tym razem was przysłali. Mówiłaś o kupie gnoju... – tutaj zwrócił się do Anki. – Zapewne miałaś na myśli młodego Jabłońskiego. Cóż, zawsze miałem ochotę stłuc jego ładną buźkę, ale przyznać mu trzeba jedno, chyba jako jedyny ma tam głowę na karku. 
– Niestety muszę cię rozczarować. Od dłuższego czasu nie interesuje się ogólnym stanem Drugiej Kompanii, więc nie wychwalaj go aż nadto. W tej chwili zadowala się kiszeniem we własnym pokoju.
Zając na słowa Franckiewicz wybuchnął śmiechem, a i Sarenka mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
– To dziwne, bo parę minut temu doszły mnie słuchy, że zrobiliście razem niezłą scenę Grudzińskiemu.
Bartoszewski znowu się roześmiał. Młoda kobieta wzięła głęboki wdech i spiorunowała spojrzeniem starszego kapitania, jednak tym razem zapanowała nad sobą i nie obrzuciła go obelgami jak to miała w zwyczaju.
– Zobaczymy się na zbiórce – wysyczała i pospiesznie wyszła. Józek zamienił jeszcze parę słów z Zającem, po czym dołączył do młodej kobiety.
– Przyznaj, że było....
– Zamknij się.
– Dziwnie...
Sarenka zamyślił się tak głęboko, że nie spostrzegł jak dotarli na plac przy czwartym składzie broni. Po środku stały cztery pancerne wozy: dwie terenówki, które pomimo swojego dość tragicznego wyglądu w środku były jak nowe i potrafiły rozwinąć naprawdę przyzwoitą prędkość i dwa średniej wielkości wozy transportowe. Wszystkie były opancerzone z zamontowanymi karabinami maszynowymi  z czego ciężarówki transportowe posiadały materiały najlepszej jakości.
– Grudziński załatwił najnowsze części do wozów. Niektóre dopiero są w trakcie montowania w reszcie pojazdów, inne dopiero zostaną przysłane – zagadnął do nich młody, pryszczaty chłopak o średnim wzroście i jasnobrązowych włosach – Tadeusz Kowalski, miło mi. 
– Józef...
– Pana znają wszyscy Sarenka, jeśli mi wolno tak się zwracać do pana. A ty pewnie Anka Franckiewicz. Widzę, że jadą z nami same osobistości! Nigdy nie pomyślałbym, że będę mógł uścisnąć wasze dłonie, a tu proszę, taka okazja! – Twarz Tadeusza przez cały czas rozjaśniał szeroki uśmiech odsłaniający dwa krzywe siekacze, które dodawały mu trochę komiczności, mimo to jego oczy miały w sobie jakąś głębię charakterystyczną u ludzi, którzy widzieli przynajmniej trochę z prawdziwego życia.
– Z której jesteś kompanii? – zapytała Anka lekko poirytowana natarczywością chłopaka.
– Z czwartej. Nasza grupa jest dość młoda wiekowo, oczywiście w porównaniu z innymi, jednak mieliśmy już kilka własnych wypraw. Może nie było to coś wielkiego, ale ostatnio dowódca jakoś nie chce nas rzucać w nazbyt głęboką wodę. Trochę szkoda, ale z drugiej strony, jeszcze żyjemy. – Tadeusz powtórnie się zaśmiał, jednak jego nowi towarzysze mu nie zawtórowali. Spojrzeli po sobie i chcąc nie chcąc ruszyli za rozgadanym chłopakiem. Ku rozczarowaniu Anki razem zrobili przegląd obu drużyn zwiadowczych. Tadeusz wyjaśnił im pokrótce jak ma się przedstawiać rozstawienie sił. Nie był zaskoczony, gdy oznajmili mu o marudzeniu Zająca przy rozmowie na temat bieżących spraw.
– Zając stał się ostatnio strasznie zrzędliwy. Grudziński często do niego wpada. Powiedziałbym, że nawet za często! Ale co my tam możemy wiedzieć, a co dopiero wy! Wy tam po drugiej stronie bazy zawsze byliście głusi na doniesienia z południa, to było ulubione powiedzenie mojego ojca. 
– Nie słyszałem nigdy o żadnym Kowalskim – przyznał Sarenka.
– W sumie to był mój ojczym, ale kto się tam bawi w te dokładne nazwy. Nie znałem jego nazwiska, wszyscy mówili na niego Niedźwiedź, choć chyba jego prawdziwe imię brzmiało też Tadeusz, ale tego nigdy nie potwierdził...
– Pieprzy więcej niż Wróbel... – mruknęła Anka, niby do siebie, ale i tak wszyscy wokół usłyszeli jej skargę. Tadeusz puścił ją mimo uszu i mówił dalej:
– Ale to mało ważne. Stworzył jakiś własny gang, gang niedźwiedzia, jak to wszyscy sobie żartowali, ale były to Białe czaszki. Niedźwiedź przygarnął mnie gdy miałem bodajże 10 lat, wcześniej włóczyłem się po Polsce z matką i młodszą siostrą, przed czymś uciekaliśmy. Matkę zastrzelili, siostra była dwa lata ode mnie młodsza, zaginęła, zapewne już dawno nie żyje. Nie pamiętam jak to się stało. Wiem tylko, że to wszystko działo się w bardzo krótkim czasie, wtedy znalazł mnie Niedźwiedź i mnie szkolił. Tam ktoś powiedział, że mam sobie nadać jakieś nazwisko, więc znalazłem kiedyś wyryte na ścianie to, które noszę teraz. Prawdziwego nie pamiętam, matka chyba nie pozwalała nam go używać. Sześć lat temu gang został rozgromiony przez Mokotów, a ja dołączyłem do Syren. Przyznaję, na początku zrobiłem to, bo jesteście wrogami, chciałem zemsty, ale teraz... teraz to tylko nic nie znacząca przeszłość. A co do jego powiedzenia, muszę przyznać, że i do nas pasuje! – Twarz Tadeusza rozjaśnił szeroki uśmiech, jakby cała historia jego życia była całkiem niezłym żartem.– Co was ta sparaliżowało jakbyście motylami zostali!
– Nigdy nie słyszałam o Białych czaszkach – odparła Anka.
– To stare dzieje. Kiedyś po Warszawie miotało się mnóstwo gangów. Syreny też były kiedyś zwykłymi łotrami – mruknął w zamyśleniu Sarenka. – Ile masz lat chłopcze?
– Dwadzieścia siedem.
– Dałabym ci może ze dwadzieścia trzy.
– Tak wiem, ten trądzik. Uzdrowiciele mówią, że to wcale nie trądzik, tylko uczulenie na coś. Możliwe, że gdy przebywałem z Czaszkami miałem z czymś styczność, albo mi coś wstrzyknęli. Trochę to bezsensu, bo gdyby mi coś podali to powinienem być albo martwy, albo niedorozwinięty! – Tadeusz znowu się roześmiał.
Jego rozmówcy już chcieli coś odpowiedzieć, gdy nagle na placu zrobiło się małe zamieszanie. Na zbiórkę dołączył jak zwykle spóźniony Zając, który mruknął coś o niespodziewanej wizycie Grudzińskiego, na co Tadeusz jedynie przekręcił oczami i spojrzał znacząco na swoich nowych kompanów. Bartoszewski dość szybko zrzucił z siebie pelerynę zakłopotania i na powrót stał się zrzędliwym łajzą. Dość energicznymi, jak na niego, ruchami kazał wszystkim szybko pakować manatki i ładować się do wozów. Kierowcy odpalili silniki. Grupy z jedynki i trójki wrzucili swoje rzeczy do ciężarówek po czym sami do nich wsiedli. Grupa z dwójki wpakowała się na pancernika z przodu, a z czwórki – z tyłu. Zając połączył się przez krótkofalówkę z dowództwem i potwierdził odjazd kolumny transportowej po trzeciokwartalną przesyłkę, po czym wgramolił się na miejsce pilota w pierwszej ciężarówce. Dał znak Ance, po czym kolumna ruszyła. Skręciła w prawo mijając skład broni i po chwili wjechała na główny trakt. Wszystko to trwało dość mozolnie, bo jak zwykle między namiotami krążyło mnóstwo osób. W końcu udało im się wyjechać z bezpiecznej przystani i skierowali się udeptaną wąską drogą wzdłuż Wisły na południe.
Anka siedziała obok Sarenki na tylnym siedzeniu. Nie odzywali się do siebie przez dłuższą chwilę. Jedynymi dźwiękami jakie wypełniały wnętrze pojazdu byłyo miażdżenie zagruzowanej ziemi przez koła terenówki i charczenie w krótkofalówce przy wysyłaniu komunikatów między pojazdami. W ten sposób minęli Wisłę i skręcili w prawo przy starym torowisku, które po niecałym kilometrze, niegdyś niknące w mrokach tunelu, tonęło w hałdach gruzów. W jechali ujeżdżoną drogą przez nasyp i znaleźli się na spękanej drodze biegnącej ze wschodu przez zawalony wiadukt. Ruszyli niegdysiejszymi alejami Jerozolimskimi na zachód...

|
SYGNAŁ PRZERWANY
CZAS: 4 lipca 2125 11:33:41
NR IDENTYFIKACYJNY: eXrp 46

2 komentarze:

Obserwatorzy